18 stycznia 2006 r. zmarł ks. Jan Twardowski. Ten najpopularniejszy i najbardziej kochany współczesny polski poeta w sutannie, nazywany często „poetą uśmiechniętym” lub „Janem o biedronki”, od lat poprzez swoją poezję wskazywał innym drogę do nieba. 10 lat temu poszedł nią sam.
Był poetą niezwykłym, który łamał powszechne pojęcie o poezji. Nie było w niej metafizyki, niezrozumiałej symboliki, ani rozbudowanych metafor. Był w niej przede wszystkim człowiek, otwarty na wymiar Bożej miłości; była prostota, niewinność, łagodność, czasami subtelna ironia, humor i ciepła anegdota. Zachwycony różnorodnością barw, zapachów i dźwięków, przenosił czytelnika w świat krajobrazów, stanów ducha i kontemplacji. Nie zasłaniał ludziom Boga, nie gromił, ale w mądry i subtelny sposób uczył, że nie ma wiary oprawionej w ramki i „ nie ma w życiu sytuacji bez wyjścia”. Przywracał wiarę w Boga, chroniąc nas od rozpaczy i beznadziejności. Nie zasłaniał Boga sobą, on Go sobą odsłaniał…
Urodził się w Dniu Dziecka – 1 czerwca 1915 r. w Warszawie. Może dlatego tyle pisał potem o dzieciach. Jego pierwszą parafią był Żbików, gdzie pracował w szkole specjalnej. To dla tych dzieci upośledzonych napisał potem wiersz „Do moich uczniów”:
Uczniowie moi, uczennice drogie
ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych (…)
Janku bez nogi prawej, z duszą pod rzęsami –
garbusku i jąkało – osowiały, niemy- (…)
Zosiu, coś wcześnie zmarła, aby nóżki krzywe –
szybko okryć żałobnym cieniem chryzantemy (…)
Czekam na was najdrożsi, z każdą pierwszą gwiazdką –
z niebem betlejemskim, co w pudełkach świeci…
Zawsze zwracał uwagę przede wszystkich na innych. Pytany o czym są jego wiersze odpowiadał, że zawsze o tym samym, o miłości. „Nie było jeszcze człowieka, a już była miłość” – pisał w jednym z wierszy. Wiedział o niej niemało. I to, „ że jest wciąż niezręcznym mijaniem się ludzi, że dla dla słowika w czerwcu każda noc za mała ponieważ wierzy w miłość, i że…” serce chuligani, bo bije po ciemku…” „Pamiętajcie – mówił, że Pan Bóg jest uśmiechnięty”. I on sam uśmiechał się w swoich wierszach, dając nam nadzieję, ucząc właśnie miłości i pokory.
Jego poezja odbiegała od schematu, jaki najczęściej nadajemy poezji religijnej. Nie ma w niej owego świętego patosu, męczeńskiego ducha i wzniosłych, narodowościowych haseł. Są za to biedronki i żuczki, wiejskie kapliczki, dziurawiec, prostota i humor. Pisał najprościej, jak tylko można i dzięki temu trafił do milionów czytelników. Przez ostatnie lata jego życia, był chyba najczęściej czytanym polskim poetą. Najbardziej znany i cytowany przy różnych okazjach wiersz „Spieszmy się kochać ludzi”tak szybko odchodzą”, w którym pozostawił refleksję, że kochamy wciąż za mało i stale za późno, zadedykował znanej poetce Annie Kamieńskiej, która się przy nim nawracała:
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy (…)
(…) i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą.
Dużo czytał – jak przystało na absolwenta filologii polskiej, którą ukończył na Uniwersytecie Warszawskim. Z prozy czytał klasyków: Sienkiewicza, Żeromskiego, Prousta… Z poetów: Kamieńską, Herberta, Poświatowską. Mówił, że nie ma poetów wielkich i małych, są tylko różni od siebie.
Przez lata nie był drukowany. A gdy już zaczęto go wydawać, to na jego tomikach nie pojawiała się informacja, że jest księdzem i to nie tylko ze względu na ograniczenia cenzury. Taka była też jego wola, aby – jak mówił, nie narzucać czytelnikowi odbioru. Przecież czytali go również niewierzący. Bo on w swoich wierszach nie pouczał, nie prawił morałów, nie straszył piekłem. „Nie przyszedłem pana nawracać …” – pisał w jednym z wierszy:
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania(…)
(…) po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój sekret
że ja, ksiądz wierzę Panu Bogu jak dziecko.
Był człowiekiem ze wszech miar dobrym. Kochał ludzi i oni kochali jego. Zwykle do jego konfesjonału ustawiały się długie kolejki . Niektórzy żartowali, że ksiądz Jan zanim wysłucha grzechów, już daje rozgrzeszenie. Mówił, że podczas modlitwy porannej powinniśmy oczyszczać się z uprzedzeń do ludzi.
Przez całe życie uporczywie powtarzał, że nie jest poetą, ale księdzem, który pisze wiersze. Gdy dostawał kolejną nagrodę, za każdym razem się dziwił. A nagród jakie otrzymał, nie zliczyłby pewnie nawet on sam: Pen – Clubu, Fundacji Irzykowskiego, Ministra Kultury, Feniks, Medal im. Janusza Korczaka, Order Uśmiechu, Doktorat Honoris Causa…. Pytany o istotę swojej poezji odpowiadał: prostota, zwięzłość i… humor. Humor – jak twierdził, nie przeszkadza, ale pomaga zbliżyć się do człowieka i powiedzieć mu o tym co najważniejsze, o sensie życia o tym, że to czego nie widać naprawdę istnieje, o miłości i o jej źródle czyli o Bogu. Sam poeta był człowiekiem ogromnego humoru. Znane są jego liczne anegdotki zawarte w miniaturowej książeczce, zatytułowanej – „Niecodziennik”.
„Wiersze są wciąż moją słabością – mawiał ksiądz Twardowski u kresu swego życia. To wielka łaska Pana Boga, że ludzie je czytają. Jestem wzruszony, zwłaszcza teraz, kiedy chodzę z torbą i kijem i śmierć już kiwa do mnie serdecznym palcem…” Ostatni raz i już zdecydowanie kiwnęła 18 stycznia 2006 roku. „Zamiast śmierci racz z uśmiechem przyjąć Panie pod Twe stopy, życie moje jak różaniec…” – napisał tuż przed śmiercią. I umarł. Ale tak naprawdę to nie umarł, tylko „wymknął” się naszym oczom. Śmierć bowiem zawsze stanowiła dla niego jedynie przejście, była znakiem, że po prostu trzeba iść dalej.
W warszawskim kościele Wizytek żegnały go tysiące ludzi. Na katafalku prosta, dębowa trumna, na niej mszał, stuła, kielich mszalny i biret. Wokół trumny kwiaty, rysunki dzieci, zdjęcia i czarno – biały jego portret. Za klasztorną kratą modliły się zakonnice, a z głośników rozlegał się śpiew ptaków. A potem już w Bazylice św. Krzyża było uroczyste pożegnanie – „napuszone” – jak zapewne powiedziałby poeta, z oprawą bardzo „nie twardowską”, choć na taką zasłużył. I spoczął w miejscu dla wielkich Polaków, w krypcie Świątyni Bożej Opatrzności na warszawskim Wilanowie.
Przyjmij Panie tego poetę od ludzkiej zwyczajności w poczet swoich świętych !
[txt. Włodzimierz Chrzanowski]